Ten post powinnam nazwać "Wyznania niepokornej piekarki". Czemu? Już tłumaczę.
W książce "Wyznania Francuskiego Piekarza" jest jeden cytat, który podbił mi serce swoją prawdziwością. "Pozwolić by chleb się zabrudził, to stracić rok życia". Muszę się więc przyznać do czegoś co na długi czas rzuciło się cieniem na moje piekarnicze zmagania. Latem zapomniałam o zakwasie i wyhodowałam na nim "zieleninkę". Nie ważne, że kłopoty rodzinne, nie ważne, że brak czasu, wreszcie nie ważne, że dzięki Oczku zrobiłam klona mojej Matuszki. Tego występku nie mogłam sobie długo darować. Kolejne miesiące ubiegały pod cieniem tej porażki i choć w moje piekarnicze dokonania wkładałam całe serce i ogrom wysiłku, jeden chleb za drugim były niewypałem. A to płaski, a to zakalec, a to wreszcie nie wyrastał w ogóle.
Potem przyszło chwilowe zniechęcenie i z mojej kuchni wychodziły najróżniejsze potrawy, ale ani jeden okruszek chleba. Ciągnęło mnie jednak, aby znów wziąć do ręki własny bochenek, by wgryźć się w miękisz własnoręcznie wyrobionego chleba. I tak z początkiem grudnia zakasałam rękawy i zabrałam się za przepis jednej z Mistrzyń piekarnictwa, Tatter, który w dodatku był zaproponowany w Weekendowej Piekarni przez Ewelinę.
Chleb polski nie zawiódł mnie, ani na etapie jego wyrabiania, ani wyrastania, ani wreszcie gdy drżącą ręką przekrajałam mu skórkę. Z tej radości piekłam go potem codziennie, prawie do znudzenia, choć szczerze powiedziawszy to wcale nam się nie sprzykrzył. Bo jakby mógł! Chrupka skórka, nie za gruba, ani za cienka, wilgotny i regularny miękisz. Chleb z tych codziennych, ale i wyjątkowych, taki co powszechny dzień czyni świętem chleba. Pewny i silny, a jednocześnie elastyczny w przyjmowanych smakach. Wyborny i w wytrawnej odsłonie jak i w słodkich wcieleniach.
Zapraszam więc na chleb, który zwrócił mi Szczęście.
Przepis znajdziecie tutaj i u Gospodyni.
Smacznego.
W książce "Wyznania Francuskiego Piekarza" jest jeden cytat, który podbił mi serce swoją prawdziwością. "Pozwolić by chleb się zabrudził, to stracić rok życia". Muszę się więc przyznać do czegoś co na długi czas rzuciło się cieniem na moje piekarnicze zmagania. Latem zapomniałam o zakwasie i wyhodowałam na nim "zieleninkę". Nie ważne, że kłopoty rodzinne, nie ważne, że brak czasu, wreszcie nie ważne, że dzięki Oczku zrobiłam klona mojej Matuszki. Tego występku nie mogłam sobie długo darować. Kolejne miesiące ubiegały pod cieniem tej porażki i choć w moje piekarnicze dokonania wkładałam całe serce i ogrom wysiłku, jeden chleb za drugim były niewypałem. A to płaski, a to zakalec, a to wreszcie nie wyrastał w ogóle.
Potem przyszło chwilowe zniechęcenie i z mojej kuchni wychodziły najróżniejsze potrawy, ale ani jeden okruszek chleba. Ciągnęło mnie jednak, aby znów wziąć do ręki własny bochenek, by wgryźć się w miękisz własnoręcznie wyrobionego chleba. I tak z początkiem grudnia zakasałam rękawy i zabrałam się za przepis jednej z Mistrzyń piekarnictwa, Tatter, który w dodatku był zaproponowany w Weekendowej Piekarni przez Ewelinę.
Chleb polski nie zawiódł mnie, ani na etapie jego wyrabiania, ani wyrastania, ani wreszcie gdy drżącą ręką przekrajałam mu skórkę. Z tej radości piekłam go potem codziennie, prawie do znudzenia, choć szczerze powiedziawszy to wcale nam się nie sprzykrzył. Bo jakby mógł! Chrupka skórka, nie za gruba, ani za cienka, wilgotny i regularny miękisz. Chleb z tych codziennych, ale i wyjątkowych, taki co powszechny dzień czyni świętem chleba. Pewny i silny, a jednocześnie elastyczny w przyjmowanych smakach. Wyborny i w wytrawnej odsłonie jak i w słodkich wcieleniach.
Zapraszam więc na chleb, który zwrócił mi Szczęście.
Przepis znajdziecie tutaj i u Gospodyni.
Smacznego.
14 komentarzy:
Twoja opowieść i cytat dają do myślenia. Czytam Wasze przepisy i dojrzewam jak ten zakwas do własnego chleba. u mnie w rodzinie piekło się tylko bułeczki, pochodzące z pod Lwowa tato nazywał je Pałanyćki. Czasem pieke je dla moich dzieci i wracam do dzieciństwa. Pozdrawiam:)
Tili, to wspaniale!!! Cieszę się, że szczęście wróbiło :D Ja osobiście uwielbiam ten chleb, moja mama tylko ten chce żebym jej piekła!
A cytat wspaniały, daje do myślenia... chleb to coś co wydaje nam się oczywiste, bo jest, bo był i wydaje nam się że zawsze będzie... a gdyby go tak zabrakło? co wtedy? ja sobie tego nie wyobrażam!
Z dzieciństwa pamiętam jak babcia i prababcia zanim pokroiły chleb (jeszcze ten okrągły) to robiły na spodzie znak krzyża... nieby nic, ale zawsze gdy to wspominam to łezka się w oku kręci, że o taki chleb to już trudno...
Echh... rozpisałam się ;) a chciałam jedynie pogratulować powrotu do szczęśliwych piekarek :D
pozdrawiam piątkowo!
Pieczenie chleba to survival jest. Ostatnio piekę na drożdżach (bo jestem leniwa). Nic jednak nie poprawia humoru tak bardzo jak domowy chleb na zakwasie. I człowiek nagle robi się z siebie dumny.
daje dużo do zastanowienia. może rzeczywiście coś w tym jest? hmmm..
będę uważała. w ramach przestrogi, na przyszłe pieczenie.
nawet nie wiesz, z jak ogromnym zrozumieniem przeczytałam ten post.
właśnie przeżywam głęboką depresję - mój półtoraroczny zakwas zbuntował się. przestał bąbelkować (a właściwie puszcza w porywach do 10 bąbli na dobę), odmłodzenie nie pomaga, walczę, żeby go ożywić a on nic :-(
jezusmaria, jak bym chciała taki chlebek! :-(
może masz Tili jakieś tajne sposoby na reanimację zakwasu?
Florysztuko, pieczenia własnego chleba na zakwasie to magia, której nie da się z niczym porównać. A te bułeczki ciekawie się zapowiadają - masz je może na swoim blogu? Z chęcią bym je upiekła :)
Eve, widzę, że się dobrze rozumiemy z Twoją mamą :) Masz wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa o chlebie. Mam nadzieję, że z czasem coraz więcej osób będzie takie miało :)
Ag Pe, o tak, to dzieło z którego można być dumnym :)
Karmel-itko, w końcu gotujemy nie tylko rękami, ale i duszą, prawda? :)
Karola, wiesz, ja wspomagałam się jeszcze silnymi zakwasami od wspaniałych koleżanek, ale przyznam, że odmładzanie, odmładzanie i częste pieczenie to najważniejsza rzecz. Z początku piekłam małe porcje, ale bardzo często. I jeśli chodzi o same dokarmianie to przerzuciłam się na radę Liski, którą gdzieś wyczytałam - zakwas jest jak pyton, lubi zjeść dużo, ale nie za często. Więc raz na 5 dni zostawiam tylko płaską łyżkę (ok 20 g) i dokarmiałam go z początku po 50 g mąki i wody, a teraz jak już ładnie pracuje po ok. 35 g. Myślę, że też pomogło trzymanie go w cieple - zostawiałam go na rośnięcie na 2-3 godziny w piekarniku wyłączonym, ale wcześniej nagrzanym do 30 stopni. Teraz bąbelkuje jak szalony.
To co musiałam z zakwasu odłożyć przekładałam do innego słoika i też dokarmiałam - do chleba to było za słabe, ale już bliny na zakwasie czy pierogi wychodziły dobre :)
Gdybyś potrzebowała, to mogę dać Ci trochę zakwasu, tylko nie wiem gdzie mieszkasz. Jeśli w okolicach Wawy to mogę dać Ci taki mokry, a w razie czego mogę podsuszyć trochę swojego i przesłać pocztą :)
Piękne bochenki chleba :))
Pozdrawiam:)
wybrałaś świetny chleb, on nie mógł się nie udać. Piekłam go kilka razy i za każdym razem się udawał
z chlebem tak jest , że albo udaje się super od początku ,a potem pstryczek w nos ,albo się nie udaje na początku ,a potem pełnia szczęścia
Takie już grymaski ma
Tili pięknie się tobie upiekł chleb , oj pięknie
Przyjemnie się czyta o takim szczęściu. Idę wyciągnąć z chłodnicy Młodzieńca :)
buzi buzi
Majanko, dzięki wielkie :)
Uściski :)
Nina, widzę, że chlebek cieszy się szerokim powodzeniem :)
Alciu, to prawda, chlebki są trochę kapryśne, ale jaką dumą napawają, gdy wyciągamy je z piekarnika :)
Dziękuję Alciu za pochwałę, z Twoich ust ma ona podwójne znaczenie :)
Oczko, i co piec będziesz? Mam nadzieję, że kamień się przyda :)
Tili, powalczę jeszcze ze 2-3 tygodnie (w tym czasie może pokombinuję coś na drożdżach :-). Jak się w końcu poddam, to się zgłoszę (jestem z Wawy, więc nie będzie trudno). Dzięki wielkie!
Tili, mój zakwas jest co prawda silny [na mój gust], ma rok, ale wiesz, jak tak napisałaś, że masz zakwas od innych koleżanek dla wzmocnienia, to Ci pozazdrościłam- w sensie, że wyobraziłam sobie te lata wcześniejszej hodowli i to jaki Twój zakwas musi być wspaniały! może dasz mi kiedyś łyżkę swojego? mogę wpaść do pracy albo do domu po jego odbiór - oczywiście jeśli i ze mną mogłabyś się podzielić :)
Pzdr
Karola, w takim razie wiesz gdzie mnie znaleźć :)
Nino, bardzo chętnie :) Mieszkasz w Wawie? Napisz do mnie maila, to się jakoś umówimy :)
Prześlij komentarz