poniedziałek, 13 grudnia 2010

Bułeczki w biegu.


Udało się! Udało i jestem ogromnie szczęśliwa. Bo choć trzeba było zrobić to, a potem poprawić tamto, a jeszcze posprzątać tutaj i pojechać tam, to nie raz, a dwa razy udało mi się upiec zakwasowe bułeczki ... i znów domowe, pełne miłości pieczywo rozgościło się pod naszym dachem.

Bułeczki powstały najpierw w sobotę i zniknęły po godzinie. Nawet jeszcze nie wystygły, a już ich nie było. Pierwszych kilka zjadł mój Ukochany pod moim groźnym spojrzeniem i stwierdzeniem, że pieczywo powinno wystygnąć po upieczeniu. Ale czy posłuchał? Oczywiście, że nie ... i wcale mu się nie dziwię. Druga połowa z pierwszej partii zniknęła chwilę później, gdy na talerze nałożyłam zimową potrawkę z kurczaka i chorizo.


W niedzielę piekłam już od rana kolejną porcję ... tym razem podwójną. Znów ciasto uformowałam w rogaliki, posmarowałam jajkiem i ... dopiero wtedy zorientowałam się, że nie dosypałam ostatniej partii* mąki (150 g) i wody (70 ml). Popatrzyłam jednak na pięknie uformowane rogaliki i wiedziałam, że nie mam się co martwić.

Jaki z tego wniosek do zapamiętania - pierwsza partia upieczona zgodnie z przepisem była dobra od razu po upieczeniu, ale odrobinę suchawa, druga była smakowita również na drugi dzień. Niech żyją przeoczenia, gdy pieczemy w biegu!


Przepis znajdziecie tutaj.

Moja modyfikacja do oryginalnego, sobotniego przepisu to zamiast 300 g mąki pszennej + 100 g mąki orkiszowej użyłam 250 g mąki pszennej uniwersalnej i 150 g mąki pszennej pełnoziarnistej (Lubelli). W niedzielę użyłam do podwójnej porcji 300 g mąki pszennej pełnoziarnistej (Lubelli) i 350 g mąki pszennej oraz jak pisałam powyżej mniej wody o ok. 70 ml.

* zwykle kiedy wyrabiam chleb czy jakiekolwiek ciasto drożdżowe mąkę i wodę dodaję stopniowo tak by uzyskać "dobre" ciasto ... co znaczy "dobre" ... nie pytajcie, to się czuje po pewnym czasie, ale bz to opisać brak mi jeszcze doświadczenia, za to może kiedyś uda mi się to Wam pokazać na zdjęciach lub na żywo :-D

Smacznego.

10 komentarzy:

nakorek pisze...

Ja dalej uważam że najlepsze pieczywo jest takie świeżo wyjęte z piekarnika. Nawet wtedy gdy troszkę parzy w usta jak się je je.

Tilianara pisze...

Hehehe, widzę, że dbasz o swoje :D Ale niech Ci będzie, ja i tak uwielbiam patrzeć jak zajadasz się moim pieczywem, nawet jak parzysz sobie wargi :*

Majana pisze...

No i jakie fajne bułeczki Ci się upiekły:) Podobaja mi się takie rogaliki:)
Pozdrowienia dla Was :)

Amber pisze...

Tili, te rogaliki wyglądają niesamowicie pysznie!I tak chętnie bym jeden Ci porwała...
Wybaczysz mi,że upiekę z opóźnieniem...?

aga pisze...

prawdziwie domowe pysznosci:)

ewe.kott pisze...

fajne takie rogaliki :)
bułki są super! ale zgadzam się z nakorkiem, najlepsze są świeżo wyciągnięte z piekarnika, no może lekko ostudzone... ale takie na jakich jeszcze masło się topi :)))
pozdrawiam!

Jswm pisze...

wygladają bardzo apetycznie, chętnie bym popatrzyła jak powstają... na żywo ;)

Anonimowy pisze...

Oj tam, ja nigdy nie patrzę na domniemane opłakane skutki dla żołądka po zjedzeniu gorącego pieczywa. Z takim nic nie może się równać...

Tilianara pisze...

Majanko, dziękuję ślicznie :) Jakoś ostatnio naszła mnie ochota na rogaliki, to to ciasto w ten kształt zawinęłam :)

Amber, oczywiście, że wybaczę :) Najważniejsze to piec :)

Aga, o tak :)

Eve, wiesz, powiem Ci w sekrecie, że ja też się z nim zgadzam, ale muszę dbać o zdrowie brzuszka Męża :) to przynajmniej mówię, ale po łapkach nie biję, gdy podbiera gorące bułeczki :D

Jswm, ale mi się marzy jakieś wspólne pieczenie, w szerszym blogowym gronie - może coś się uda wykombinować :) Z Warszawy jesteś?

Zaytoon, widzę, że tworzy się ruch zwolenników jedzenia gorącego pieczywa :)

Waniliowa Chmurka pisze...

Tilli,
a jakie one śliczne;)